Saga dla koszykówki
Fragment tekstu z właśnie wydanej książki Marka Ceglińskiego pt. Złote dziewczyny :
Godziny po awansie Polek do fazy finałowej były wielkim stresem dla Łukasza Jedlewskiego, naocznego świadka praktycznie wszystkich powojennych sukcesów i klęsk polskich reprezentacji, żeńskiej i męskiej. Weteran wśród dziennikarzy piszących o koszykówce, tego ważnego dla wszystkich wieczoru spotkał się z wyjątkową złośliwością rzeczy martwych.
– Pojawił się spory kłopot, bo z Poznania miałem przesłać do redakcji wielki materiał po fazie grupowej. Po raz pierwszy wziąłem wtedy na służbowy wyjazd laptopa. W redakcji zdawali sobie sprawę, że on trochę nawala. Dali mi taki sprzęt, wiedząc, że jestem trochę na bakier z techniką. I właśnie wtedy coś nie zadziałało. Nadałem dziesięć stron tekstu i wszystko poszło… w powietrze. Miałem w planie pojechać tego wieczora do Katowic. Nie nadałem tekstu, więc musiałem od nowa pisać wszystko po nocy. W podróż wyruszyłem dopiero nazajutrz rano. Od tamtej pory w ogóle nie używam laptopa.
Jedlewski się denerwował, koszykarki zmierzały do Katowic. Pociąg specjalny z Poznania Głównego do Katowic odjeżdżał ok. godz.22. Każda drużyna miała do dyspozycji jeden wagon. Polskie Koleje Państwowe poszły koszykarkom i organizatorom na rękę. Przejazd odbył się po kosztach własnych.
– Wszystko dzięki mojemu koledze koszykarzowi, wicedyrektorowi DOKP Markowi Pawickiemu. Sam mi proponował: „Weźcie pociąg, w rozkładzie jazdy tak to zostanie rozplanowane, że o 8 rano wjedzie na dworzec w Katowicach” – wspomina Chomicz.
Sam jechał na finałową część turnieju nazajutrz rano samochodem. Dopisywał mu humor, bo jeden kłopot miał z głowy: mistrzostwa w Poznaniu skończyły się nad wyraz szczęśliwie, a na horyzoncie rysowało się pomyślne rozwiązanie drugiego problemu – ubezpieczenia reprezentacji… od sukcesu.
W polskim sporcie był to z pewnością pierwszy tego rodzaju zakład z losem.
I jeden z pierwszych w Europie.
Zaczęło się od tego, że władze PZKosz uchwaliły wysokość premii dla reprezentacji. Za złoty medal – milion złotych. Tak naprawdę nikt jednak nie wierzył, że drużyna może zdobyć jakiś medal. Wszystkim chodziło o to, żeby reprezentacja zajęła czwarte miejsce, dające awans na olimpiadę. Wysokie premie wymyślono, by mobilizować dziewczyny. Ale z założeniem, że szans na złoto nie ma.
Na wszelki wypadek jednak się zabezpieczono. Pomysł ubezpieczenia od sukcesu podrzucili wiceprezesowi PZKosz Chomiczowi współwłaściciele Saga Brokers, pierwszej firmy brokerskiej w Polsce, dr Andrzej Gawroński i prof. dr Tadeusz Sangowski – obaj byli koszykarze, obaj z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu.
Gawroński , rocznik 1956, który występował wraz z Herktem w drużynie koszykarzy Warty Poznań, mistrza Polski juniorów z 1974 roku, tak to wspomina:
– W PZKosz bali się tego. Panowało przekonanie, że ubezpieczenia są od zdarzeń negatywnych, nie od sukcesu.
Ubezpieczenia podjęła się firma AIG. Chomicz:
– Dokonali analizy wyników polskiej reprezentacji kilkanaście lat wstecz: wszystkie mecze, turnieje, wszystkie mistrzostwa świata i Europy. Zapadło hasło, że w to wchodzą. Ciekawe, że jej pracownik przekazał nam tę decyzję na… cmentarzu, podczas pogrzebu jednego z profesorów uniwersytetu. Wyznaczyli dość wysoką składkę.
Teraz PZKosz musiał podjąć decyzję, czy w to wchodzi. Wyłożenie dużych pieniędzy za ubezpieczenie czegoś, co wydawało się mocno niepewne, było trudną decyzją.
– Odbyło się to trochę za plecami prezesa Hądzelka – przyznaje teraz Chomicz. – Oczywiście, wszyscy wspólnie zastanawialiśmy się, co zrobić. Ale w końcu prezes powiedział tak: „Porozmawiajcie obaj z wiceprezesem Ludwikiem Miętą i podejmijcie decyzję”. Spotkałem się z nim i mówię: „Panie Ludwiku, dzwonił prezes i powiedział, że mamy podpisać umowę”. I tak to przeszło. Szczęśliwie udało się, bo zdobyliśmy złoty medal. Dzięki temu związek zyskał finansowo i miał pieniądze na nagrody.
Składka wynosiła 120 tysięcy. Wypłaty były uzależnione od wyniku reprezentacji: najniższa – za awans do półfinału, wyższa – za finał. Za tytuł mistrzowski PZKosz otrzymał najwyższą kwotę – milion złotych. W dodatku pośrednicząca firma brokerska po koszykarskiej znajomości zrezygnowała ze swojej prowizji.